Popyt Podaż
Tak sobie myślę, jak zmienia się gospodarka przy automatyzacji. Teoretycznie najlepiej by było, gdyby podaż = popyt. Więc żeby nie było nadwyżek konsumpcyjnych czyli wszystkie wyprodukowane produkty czy usługi zostały skonsumowane w pełni. Bo przykładowo jest hipotetyczna komuna: puste sklepy; nieduży, ale niezaspokojony popyt; zerowy prawie podaż. I nagle wprowadzają swobodę rynku, pełny kapitalizm. Wszyscy widząc ogromne zapotrzebowanie na dane towary i usługi z automatu budują przedsiębiorstwa, by jak najszybciej i najwięcej zaspokoić ten głód. Ze względu na małą konkurencję ceny są wysokie, a mimo to i tak wszystko się sprzedaje. Na początku podaży jest mało, więc tylko trochę zaspokajają popyt. Ale firmy się rozrastają i powstają nowe, więc podaż się zwiększa i coraz bardziej dogania zapotrzebowanie.
Gdy dochodzi do rozwinięcia się gospodarki do poziomu równowagi popytu i podaży wtedy nie powstają patologie w postaci jakiegoś agresywnego marketingu, narzucania czy wyrzucania produktów do kosza. Po prostu nic się nie marnuje. Lecz w kapitalizmie liczy się zysk, a więc firmy nie zatrzymują się w produkcji mimo, że nie ma gdzie tych nadwyżek sprzedać. Powstają nadwyżki produkcyjne, które są większe niż zapotrzebowanie ludzi, a pieniądze się chcą zarobić, więc nadwyżki trzeba sprzedać na siłę. Ogólny dobrobyt jest na tyle wysoki, że ludzie często kupują niepotrzebne im rzeczy ” wyższego szczebla „. Czyli zamiast średnio worka kartofli na miesiąc ludzie kupują półtorej worka i te pół worka wyrzucają lub kupują coś w zamian za te pół worka niepotrzebnego.
Automatyzacja jest też częścią tego procesu, bo zwalnia pracowników nie ponosząc strat w wydajności( często ją zwiększając). I np. jeżeli każdy człowiek potrzebuje perfumy raz na pół roku to w epoce nadwyżek, kupuje raz na miesiąc. Dlaczego? Dlatego, że pozwalniani ludzie z fabryk, które tylko produkowały produkt, zostali zwolnieni z pracy z powodu zastępczego robota, który obniżył koszty pracy i zmniejszył cenę produktu, a dzięki temu danego produktu więcej da się pozyskać za taką samą ilość włożonej energii/czasu/pracy/pieniędzy(to wszystko jest tożsame).
I Ci pozwalniani ludzie w gospodarce, która odebrała im pracę, ale za to wzbogaciła ich o zwiększenie potencjalnie tego produktu per capita( tego nie da się zaprzeczyć ) muszą zdobyć nową pracę, która również będzie ” wyższego szczebla „. Dlatego oprócz takich naturalnych sklepów koniecznych czyli sklepy spożywcze czy sklep z perfumami, pojawiają się nowe zawody, nieco bardziej ambitne typu ’ wciskacz kitu zaczepiający na ulicy i sprzedający perfumy na siłę ’. Nieważne. Ważne, że bezrobotny znowu ma pracę jako wyrównanie tej nadwyżki produkcyjnej, która przyczyniła się do zwolnienia go z uprzedniej fabryki.
Co zyskujemy na tym? Często trochę patologii, często trochę niechcianych produktów, często też przechodzimy na wyższy level konsumpcyjny i żyjemy ciekawiej posiadając dodatkowe produkty czy usługi. No chyba każdemu lepiej, że mamy samochody, a nie bryczki na konie? Homeostaza jednak istnieje. Automatyzacja czy może nawet po prostu sam rozwój firm powoduje, że coraz więcej jest produktów niechcianych, które trzeba wcisnąć albo udowodnić, że są one potrzebne.
Czyli jeżeli spełnienie potrzeb podstawowych to jest 100% to spełnienie nadwyżek to jest powiedzmy 120%. Czyli trochę rozciąga się ta podaż i sprzedawcy próbują już sprzedawać właśnie trochę ponad 100% podstawy. Powstaje cały agresywny nowoczesny marketing by tego dokonać. Powstają metody sprzedażowe tylko po to by upchać więcej. Powstają nawet szkolenia sprzedażowe w których uczą jak ładnie się wysławiać, jak dać się polubić przez klienta, by klient kupił. Wiadomo, że gdy klient ma potrzeby podstawowe czyli poniżej tych 100% to nie trzeba stosować, żadnych sztuczek marketingowych, bo klient pragnie transakcji. Po przekroczeniu 100% to już raczej sprzedawca pragnie transakcji więc trzeba już mu to coś wcisnąć. Taki Mateusz Grzesiak otworzył nawet swoją szkołę tylko po to by wciskać ludziom bardziej coś czego nie chcą. Nie mówię, że to jest złe, ale na pewno nie jest to takie organiczne i naturalne. Po prostu im bardziej przekraczamy te 100% tym trudniej to sprzedać i trzeba coraz bardziej cwane metody stosować. Niektóre metody są tak cwane, że trzeba zapisać się na kilkudniowy kurs. Powstają więc coraz to nowe zawody właśnie ze szkoleń.
I jaki jest tego rezultat? Teraz wszyscy już nie produkują tylko kombinują jak wycisnąć ten 1% więcej. Poświęcają 20x więcej energii by uzyskać 1% zysku z popytu więcej gdy przekroczy to te 100% niż ilość włożonej energii gdy się sprzedawało poniżej 100%. A każdy kolejny % to włożenie jeszcze więcej energii w to. Teraz się już nie produkuje. Teraz wszyscy zostali coachingami, doradcami, wykładowcami, szkoleniowcami. Oczywiście w handlu da się zarobić jeżeli, ktoś ma predyspozycje. Tak samo da się zarobić w nauce jeżeli ktoś je ma.
A teraz tak subiektywnie to wydaje mi się, że nie jest to jakimś złem wciskanie nadprodukcji komuś, bo to daje takie urozmaicenie i czasem też cieszy, czasem inspiruje. Ale bardziej martwi mnie to że dużo rzeczy robi się tak aby przejeść i nic z tego nie mieć. Dużo fajniej by było, gdyby był postawiony jakiś bardziej ambitny cel w stylu rób coś co da lepsze jutro, niż naprodukuj jakiegoś dziadostwa i sprzedawaj je komuś, by zarobić, a ten ktoś kto kupi, nie będzie miał żadnej przyjemności z tego. Dlatego wolę, by człowiek skupiał się nad tym by więcej odkrył rzeczy, które ruszą gospodarkę, wymyślił jakąś alternatywną energię, wybudował drogę, zorganizował coś ciekawego, cokolwiek zrobił co przyniesie większy wkład w rozwój kosmosu niż wciskał jakieś kamyczki zebrane na pustyni po tysiąc dolarów za jeden. Niby skoro jest zapotrzebowanie to i tak nic się nie da zrobić z takimi bezproduktywnymi sprzedawcami, no ale to było tylko subiektywne:)
No i tak: Coraz więcej webinarów, coraz więcej szkół, poradników tylko po to robione by wyciskać ten trudny 1% więcej ( odwrotność zasady pareto ). To trochę takie głupie, że ludzie już nie produkują ważnych rzeczy tylko nadwyżki swoje przeznaczają na naukę wyższych szczebli typu jak zachęcić klienta. Spotykają się na szkoleniach, uczą jak zdobyć ten dodatkowy 1 %. Cały czas skupiają się na tym by cisnąć w tej branży nie patrząc na to, że generalnie nie jest to potrzebne dla świata skoro popyt został zaspokojony już w 100%. Szkół powstało miliony więc trochę na siłę się na nie chodzi, a frekwencja jest też trochę na siłę. Trochę oszustwo, że to coś da. Bo da może ten 1%, ale ludzie maja kasę i jednak chodzą na takie głupoty. Może czasem coś się fajnego znajdzie, ale generalnie to mało istotne rzeczy są bardzo często. To takie śmieszne przerzucenie się ze zwolnionych ludzi z fabryk na zatrudnionych nauczycieli we własnych szkołach, które są dobrze wypromowane, a więc ludzie wierzą w to, że to coś wartościowego i tylko dlatego przychodzą. Coraz więcej tych szkół jest więc i tak nigdy nie będzie to jakaś renoma – będą powstawały nowe i szybko zamykać się będą, bo wiedza wartościowa będzie może u 2 osób na cała Polskę. Reszta to kiczmeni i plagiatorzy 🙂 I takie zmuszanie i ciągnienie, żeby więcej wyciskać to mi się kojarzy z jakimś tanim bazarem na bezużyteczną wiedzę. Ale cóż – ludzie mają nadwyżki produkcyjne to czemu nie:>:P Nie podoba mi się to jako marnowanie potencjału ludzkiego ot tyle;)
Brak komentarzy
To comment you need to be logged in!